czwartek, 20 listopada 2014

Inteligentny wyborca

Ostatnio pojawiła się wątpliwość co do przekazu reklamy pokazującej sposób głosowania w ostatnich wyborach. Ja osobiście tą reklamę zobaczyłem dopiero dzisiaj, już po wyborach i nie widzę w niej żadnego wprowadzania w błąd. Była ona dość precyzyjna.

Aby potwierdzić swoje zdanie na ten temat opiszę krótką historię. Nie tak dawno miałem wątpliwości odnośnie uczciwości reklam typu "kupuj więcej, płać mniej". Dla przykładu według reklamy jedna sztuka produktu kosztuje 14zł, natomiast kupując dwie sztuki płacimy 18zł. Wynika z tego, że kupując więcej (2 szt zamiast 1 szt) płacimy również więcej (18zł zamiast 14zł). Oczywiście w przeliczeniu na jedną sztukę rzeczywiście wychodzi taniej ale reklamy nie informują, iż "płać mniej" dotyczy przeliczenia ceny na jedną sztukę. W związku z tym szybko skierowałem swoje zapytanie do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Otrzymałem bardzo ciekawą odpowiedź, wśród której był taki cytat z art. 4 ust. 1 ustawy z 23 sierpnia 2007 o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom rynkowym: 

"Ilekroć w ustawie jest mowa o:(...)
8)   przeciętnym konsumencie - rozumie się przez to konsumenta, który jest dostatecznie dobrze poinformowany, uważny i ostrożny;"

Oczywiście dotyczy to konsumentów, a więc tych, którzy dokonują wyborów oglądając reklamy lub stojąc przed półkami sklepowymi, czy przeglądając oferty sklepów internetowych. Myślę jednak, że wyborcy oddając swój głos również mogą się kierować reklamami. W związku z tym jeśli konsumenci są postrzegani jako dobrze poinformowani, uważni i ostrożni to czy wyborcy są mniej poinformowani, nieuważni i nieostrożni? Ci sami wyborcy, którzy przecież są również konsumentami. Uważam, że nie. Tak na marginesie to na każdej karcie do głosowania na samym dole była krótka, wyraźna instrukcja jak oddać ważny głos. A może ktoś wpadnie na pomysł, aby do szkół wprowadzić przedmiot przygotowujący do udziału w wyborach? Ale może skończy się na rewizji programu Wiedzy o społeczeństwie.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Manipulacja danymi

Dzisiaj wpis o tym jak na różne sposoby można przedstawić dane statystyczne tak, aby zupełnie zmienić odbiór. Jako przykład posłużę się badaniami, które mówią, że codzienne jedzenie 50g przetworzonego mięsa zwiększa ryzyko zachorowania na raka jelita o 20%.

Po pierwsze zacząć trzeba od tego, że ogólnie ryzyko zachorowania na ten typ raka wynosi 5%. Po codziennej porcji mięsa wynosi 6%.

Matematyczne umysły pewnie już zauważyły o co chodzi. Mianowicie jeśli mamy 100 osób to średnio 5 bez względu na dietę będzie miało raka. Jeśli natomiast te sto osób zacznie spożywać 50g przetworzonego mięsa codziennie to 6 z nich zachoruje, czyli dodatkowo 1 osoba. 1 z 5 to dokładnie 20% czyli ryzyko większe o 20%. Można te dane przedstawić również w taki sposób, że ryzyko zwiększa się z 5% na 6% lub podnosi się o 1 punkt procentowy.

Firmy, którym zależy na ograniczeniu spożycia mięsa posłużą się oczywiście 20% przykładem. Mało tego, przeprowadzony został mały eksperyment, w którym przechodniów częstowano kanapkami z mięsem, było dużo chętnych, a następnie informowano ich, że jedzenie tych kanapek podnosi ryzyko zachorowania na raka jelita o 20%. Po tej informacji większość uznawała, że jednak nie jest głodna. Później kanapki rozłożono na dwie grupy tak, że nad jedną znajdowała się informacja jak powyżej, a na drugiej, że ryzyko to wzrasta z 5% na 6%. Większość decydowała się na drugą opcję mimo iż były to identyczne kanapki i identyczne informacji tylko przedstawione inaczej. Można by też postawić trzecią grupę pisząc przy niej, że podnosi ryzyko tylko o 1 punkt procentowy. Podejrzewam, że większość zdecydowałaby się na tą ostatnią opcję. 

Pokazuje to, że trzeba bardzo uważnie podchodzić do statystyki i badań przedstawianych w mediach. Ideałem byłoby zapoznanie się próbką oraz dokładnymi wynikami, a nie tylko przedstawionym wnioskiem. Oczywiście nie zawsze mamy na to czas, a czasami dostęp do takich danych nie jest łatwy. Przynajmniej więc nie podchodźmy bezkrytycznie do informacji zawierających słowa: statystycznie, procent, średnio, większość.

czwartek, 2 października 2014

In vitro, sprawiedliwość i matematyka

Na samym początku zaznaczam, że bez wątpienia każde dziecko dla rodziny jest wielką radością i szczęściem. Jestem jednak zdumiony tym, co powiedziała, chwaląc się niejako, pani premier Ewa Kopacz. Okazuje się, że 270 mln złotych zostało przeznaczone na pomoc w zapłodnieniu metodą in vitro przez trzy lata. Stwierdziła ona również iż ponad 500 dzieci zostało urodzonych. Ja jednak powołam się na oficjalne dane z Ministerstwa Zdrowia na dzień 01.07.2014, podsumowujące pierwszy rok "Programu Leczenia Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego na lata 2013-2016".

Wygląda to następująco:

 - 214 urodzonych dzieci
 - 72,4 mln złotych przeznaczonych na realizację programu

Daje nam to niemal 340 tyś. złotych na jedno dziecko. A to tylko początek drogi bo dziecko to trzeba jeszcze wychować, zgodnie z prawem przez co najmniej 18 lat. Tutaj pojawia się pytanie, czy jeśli rodzina, która nie wymaga pomocy medycznej do poczęcia dziecka, dostałaby ofertę opiewającą na 340 tyś. złotych za każde urodzone dziecko, nie zdecydowałaby się na chociaż jedno? Podejrzewam, że w przypływie radości poczęliby nie jedno, a dwoje lub troje dzieci. I jeszcze te pieniądze wystarczyłyby im na wychowanie swoich pociech.

Oczywiście rozumiem, że jeśli ktoś nie może mieć dzieci to należy mu pomóc, ale czy Polskę aby na pewno na to stać? Przeznaczenie tych pieniędzy na pomoc rodzinom "bez problemów" dałoby większą ilość dzieci, co za tym idzie w przyszłości większą ilość rąk do pracy (zakładając, że praca w przyszłości będzie, lub nowo poczęci stworzą miejsca pracy bo będą lepiej wykształceni, gdyż nie będą musieli się martwić o sprawy bieżące), w konsekwencji poprawiając stan gospodarki. Uzyskane za kilkanaście lat pieniądze można by przeznaczyć np.na finansowanie in vitro. Wtedy kiedy już będzie nas na to stać. Obecnie ulga na pierwsze i drugie dziecko wynosi 1112,04 zł, na trzecie 1668,06 zł, na czwarte 2224,08 zł. Dodatkowo za urodzenie dziecka można otrzymać 1000 zł tzw. "becikowego". Oznacza to, że rząd przeznacza 340 razy więcej pieniędzy na dziecko urodzone metodą in vitro. Nie jest to chyba zbyt sprawiedliwe. A może chodzi o finansowanie firm farmaceutycznych?

Zaznaczam również na koniec, że bez wątpienia każde dziecko dla rodziny jest wielką radością i szczęściem. Poddaję jednak w wątpliwość uczciwość ponoszenia takich wydatków w stosunku do pomocy udzielanej pozostałym rodzinom .

czwartek, 11 września 2014

Musi odejść czy musi zostać

Dzisiaj mieliśmy okazję oglądać dymisję rządu Donalda Tuska w związku z objęciem przez niego funkcji Przewodniczącego Rady Europejskiej. Chwilę wcześniej konferencję miał Jarosław Kaczyński, na której to oczywiście krytykował działania rządu. Jednak pośród jego wypowiedzi pojawiła się jedna szczególnie ciekawa. Powiedział on, że Donald Tusk ucieka z kraju w tak trudnej sytuacji. Ja sobie przypominam jak jeszcze niedawno największa partia opozycyjna cieszyła się z przeprowadzki premiera do Brukseli. Mało tego, od dłuższego czasu domagała się jego ustąpienia. Teraz kiedy Donald Tusk podał się do dymisji nagle przewodniczący PiS jest niezadowolony. Nie rozumiem tej pokrętnej logiki. Czy nie jest tak, że jak warunki do rządzenia są względnie dobre to przewodniczący Platformy Obywatelskiej musi odejść, żeby pochwały zbierał kto inny, a w razie problemów musi zostać, żeby było na kogo zrzucać winę? Ja oczywiście wiem, że politycy bardzo często zmieniają zdanie ale w kwestii Platformy Obywatelskiej zdanie Jarosława Kaczyńskiego jak i całej jego partii od dawna było niezmienne. Czy może jest tak, że PiS boi się nawet tymczasowego odejścia Donalda Tuska z polskiej polityki? A może Jarosław Kaczyński ewentualnej wygranej w wyborach nie będzie mógł postrzegać jako indywidualnej wygranej z Donaldem Tuskiem. W końcu nic tak nie cieszy jak wygrana z największym konkurentem. 

środa, 27 sierpnia 2014

36 złotych

Uwaga, uwaga. Już niedługo liczba 36, albo konkretniej kwota 36 złotych będzie odmieniana przez wszystkie przypadki przez opozycję. Wygląda na to, że będzie to główna linia wypowiedzi oraz główny element plakatów wyborczych partii opozycyjnych. Bo lepiej mówić o innych niż o własnych pomysłach na Polskę. Smutne no ale co zrobić, takich mamy polityów. Już nie mogę się doczekać.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Edukacja aseksualna

Oglądając wywiady na temat popularnej ostatnio edukacji seksualnej w szkołach aż włos się na głowie jeży. Sprowadzanie tematu do pedofilii jest dla mnie delikatnie mówiąc niezrozumiałe, żeby nie powiedzieć głupie. Po pierwsze edukacja przede wszystkim. Wiedzy nigdy za wiele. Wiedza używana w sposób rozsądny może być bardzo pomocna, nie szkodliwa. Twierdzenie, że wiedza na temat masturbacji spowoduje wzrost takiej aktywności jest niepoważne. Porównanie: ktoś kto ma prawo jazdy, ma wiedzę na temat prowadzenia samochodu co nie znaczy, że od razu musi prowadzić samochód. Ktoś kto ma wiedzę na temat masturbacji nie koniecznie musi się masturbować bo wie jak to robić. Im wcześniej młodzi ludzie dowiedzą się na temat seksualności tym więcej będą mieli czasu na oswojenie się z tą wiedzą. Nie zaskoczy ich to. Nie będą musieli się dowiadywać z mało wiarygodnych źródeł jak internet czy starsi koledzy i koleżanki. Będą wiedzieli jak się zachować w trudnej sytuacji. Co jednak najważniejsze będą umieli taką sytuację zauważyć. Pisząc im wcześniej nie mam na myśli, że już od przedszkola ale powiedzmy od 10 roku życia już spokojnie można dzieci wprowadzać w ten temat. Mało tego, w dzisiejszych czasach ludzie dorastają dużo szybciej. Dostęp do wiedzy jest obecnie najłatwiejszy w historii. Dawniej ten dostęp nie był taki prosty więc ludzie potrzebowali czasu aby się czegoś dowiedzieć, a najczęściej bo najłatwiej z najbardziej wiarygodnego źródła jakim są rodzice. Teraz wystarczy kilka kliknięć i już wszystko wiemy. Problem w tym, że te źródła, do których się odwołujemy nie zawsze są godne zaufania. Często młodzi ludzie widzą, że inni robią to i tamto więc uznają to za coś normalnego, co takim niekoniecznie jest. Gdyby wcześniej mieli wiedzę na dany temat wiedzieliby dlaczego inni robią to i tamto i już nie byłoby to takie oczywiste i normalne.

Kolejna sprawa, która mnie irytuje i naprawdę niepokoi, to to, że próbujemy po raz kolejny odebrać bardzo osobiste prawo, prawo do, nazwijmy to, używania własnego ciała. Zaraz dojdzie do tego, że ci ludzie, którzy tak się upierają przy ukrywaniu wiedzy przed młodymi ludźmi będą przekonywali, że rodzice nie mogą kąpać małych dzieci bo jak to, dorosły człowiek dotyka małe, bezbronne dziecko, przecież to zboczenie, trzeba tego zabronić. Trochę, a tak naprawdę odrobina zdrowego rozsądku wystarczy aby to zrozumieć. Otwarcie oczu i obserwacja tego co dzieje się dookoła, a nie zakładanie klapek na oczy, że niby nie ma innych argumentów i my wiemy najlepiej.

sobota, 26 lipca 2014

Krytyka - mój punkt widzenia

Postanowiłem napisać ten post po przejrzeniu komentarzy pod niektórymi artykułami w internecie. Aczkolwiek ten wpis nie dotyczy tylko krytyki w sieci, chociaż ta jest najłatwiejsza ze względu na anonimowość. Otóż mam wrażenie, że krytyka przychodzi nam bardzo łatwo dlatego, iż nie musimy się martwić o poparcie naszego zdania. Kiedy coś krytykujemy łatwo nam jest się odwrócić plecami i odejść, ew. wymyślić bardzo uniwersalne powody. Natomiast w momencie pochwały ciężko byłoby się tak odwrócić, nie uzasadniając swojego zdania. Sytuacja jest podobna jak z gustem. Coś się nam podoba albo nie. Nie wiem czy były jakieś badania przeprowadzane w tym temacie ale weźmy taki przykład: mamy pewien obraz, następnie zebralibyśmy, powiedzmy dziesięć osób, którym ten obraz się podoba oraz dziesięć osób, którym ten sam obraz się nie podoba. Wydaje mi się, że ta pierwsza grupa miałaby mniej problemów z określeniem dlaczego mają negatywne odczucia w stosunku do obrazu, niż druga grupa z uargumentowaniem dlaczego im się ten obraz podoba. Podsumowując ten krótki wywód, moje zdanie jest takie, iż nie chwalimy dlatego, że boimy się konieczności udowadniania swoich racji, a krytykujemy bo takiej konieczności z kolei nie czujemy.

wtorek, 22 lipca 2014

Nowy układ sił

W tym wpisie postaram się opisać mój pogląd na możliwy układ sił po kolejnych wyborach parlamentarnych. Wiele wskazuje na to, że najbliższe wybory do Sejmu wygra Prawo i Sprawiedliwość. Według najnowszych sondaży przeprowadzonych przez TNS partia ta może cieszyć się poparciem 35% wyborców. Jednakże wyniku sondażu potraktowałbym z pewnym marginesem gdyż został on przeprowadzony na niewielkiej grupie 969 osób z czego tylko 46% zadeklarowało udział w głosowaniu. Platforma Obywatelska uzyskała 23% poparcie, SLD 8% oraz KNP 5%. Wynik PSL to 4% ale jak to zwykle bywa ludowcy pewnie przekroczyliby próg wyborczy. Solidarna Polska, Twój Ruch oraz Polska Razem mogą cieszyć się 2% poparciem, a Ruch Narodowy poparł 1% ankietowanych.

Podliczmy zatem możliwe koalicje. PiS wraz z nowymi sojusznikami w najlepszym wypadku uzyska 39%, dodając do tego 5% KNP otrzymujemy 44% mandatów. PO wraz z SLD może liczyć na 41% mandatów. Jednak dodając PSL, powiedzmy na granicy progu więc 5%, daje to już 46% czyli przewaga nad zjednoczoną prawicą. Warto zaznaczyć, że SLD może mieć wspólne listy z Twoim Ruchem czyli można by dodać jeszcze 2% co przełożyłoby się na 48% głosów. Oczywiście te wyliczenia są bardzo uproszczone bo tak naprawdę nie wiemy czy PSL przełamie próg wyborczy, a po ostatnich wydarzeniach może nie być tak łatwo. Jak już pisałem wyżej nie należy też ot tak dodawać wyników poszczególnych partii bo właściwie można być pewnym, że akurat ta polityczna matematyka nie jest taka prosta. Wynik KNP to też wielka niewiadoma, jeszcze niedawno było to 10%. Nie mniej jednak daje to pewien obraz tego jak może wyglądać przyszłość w polskim parlamencie w przyszłym roku.

Warto przypomnieć, ze PiS miało już okazję rządzić w warunkach rządu mniejszościowego. Zarówno Kazimierz Marcinkiewicz jak i Jarosław Kaczyński wytrzymali jeden rok. Nie znaczy to, że teraz będzie to wyglądało tak samo. Wtedy koalicje zakładano już po wyborach i właściwie zapraszano każdego kto chciał, teraz PiS łączy się przed wyborami, a koalicję będzie mogło założyć chyba tylko z KNP. Nie wiem jak zachowa się PSL (pod warunkiem dostania się do parlamentu). Z jednej strony PiS może "zaprosić" do rządzenia aby zapewnić sobie większość, być może bezwzględną, a z drugiej wizja kontynuacji w miarę udanego serialu pod tytułem PO-PSL. Ciekawie przedstawia się też podział ministerstw. O ile PiS nie odda najważniejszych tek, takich jak MSW, MON, MSZ, MF, MRR, o tyle może podzielić się mniej istotnymi z politycznego punktu widzenia ministerstwami. Liderowi KNP i tak najbardziej zależy na Ministerstwie Gospodarki, co pewnie jest do załatwienia. Sam Korwin-Mikke mówi z resztą otwarcie, że PiS o gospodarce w ogóle nie myśli. Minister Janusz Korwin-Mikke? Będzie ciekawie. Swoją drogą bardzo interesująco może zapowiadać się współpraca anty-rosyjskiego Macierewicza z pro-rosyjskim Korwin-Mikke.

Te wszystkie wyliczenia mogą również nie mieć sensu w momencie kiedy Donald Tusk znajdzie pracę w Brukseli. Kto miałby go zastąpić? Tego chyba nie wiem nikt. Do niedawna przymierzany do tego był minister Nowak ale to już sprawa zamknięta. Radosław Sikorski wydaje się mieć bardziej międzynarodowe ambicje. Marszałek Ewa Kopacz, minister Rostowski, Sienkiewicz, z całym szacunkiem ale są to według mnie zbyt pasywni politycy. Jako lidera takiej koalicji i być może premiera widziałbym kogoś bardziej wyrazistego. Może Leszek Miller? Na to nikt się jednak nie zgodzi. Trzeba wybierać spośród członków Platformy Obywatelskiej. Póki co to pytanie zostaje jednak bez odpowiedzi.

Wybory prezydenckie pominąłem ze względu na to, że pozycja Bronisława Komorowskiego wydaje się niezagrożona. Nie widzę żadnego kandydata, który mógłby mu zagrozić. Pamiętajmy jednak, że został jeszcze niecały rok do wyborów prezydenckich i ponad rok do parlamentarnych. W tym czasie może się wiele wydarzyć, może przyjdzie nam głosować na partie, które teraz nawet nam się nie śnią. Bardzo chętnie wrócę do tego wpisu w jesieni 2015 roku aby przekonać jak bardzo miałem rację lub jak bardzo się myliłem.

Gwóźdź do trumny na prawicy

Szumne zjednoczenie na prawicy stało się faktem. Po kilku dniach spotkań, negocjacji, obrażania się, złożono podpisy. Moim zdaniem Jarosław Kaczyński nie tyle zyskał głosy nowych/starych wyborców, co zapewnił sobie, że nie zagłosują na konkurencję marnując przy tym głosy. Oczywiście nie może być mowy o zmarnowanych głosach kiedy mamy tak tragicznie niską frekwencję. Jak już wspomniałem we wpisie "Miły gest byłego premiera i dwie kolumny" głosy zyskane/nie stracone w wyniku przejęcia dwóch mniejszych partii są potrzebne tylko w czasie głosowania. Kiedy będzie już po wyborach nie wyobrażam sobie dużej roli ani Solidarnej Polski ani Polski Razem. Możliwe, nawet że niektórzy posłowie tych partii przejdą do PiS. Odsyłam również do postu "Gra w numerki" w związku z informacją o tym, że numery na listach są chyba najważniejszym priorytetem wg Zbigniewa Ziobry.

Działanie PiS przypomina działanie monopolisty na danym rynku. W tym przypadku rynek to prawa strona sceny politycznej. Monopolista często wykupuje mniejszych konkurentów aby całkowicie kontrolować swój rynek, ponieważ obecność jakiegokolwiek konkurenta, nawet najmniejszego jest gorsza niż jego brak. Problem w tym, że zazwyczaj od takiego hegemona odrywają się jednostki próbując stworzyć coś nowego wykorzystując zdobyte doświadczenie. Gdyby tak było to mielibyśmy powtórkę z rozrywki. Sama umowa między partiami związanymi tym porozumieniem określana jest jako sprawiedliwa. Dla mnie jednak oznacza to tyle, iż jest sprawiedliwa tylko dla największej partii. Zarówno Zbigniew Ziobro jak i Jarosław Gowin doszli do wniosku, że w zasadzie nie mają nic do stracenia i lepiej będzie przynajmniej spróbować współpracować z PiS. Gorzej na pewno nie będzie. Jeśli chodzi o zysk w wyborach to na pewno nie będzie to proste sumowanie jak życzyliby sobie panowie Gowin, Kaczyński i Ziobro. Jeśli PiS zyska chociaż połowę głosów oddawanych do tej pory na swoich nowych wspólników to będzie dla nich sukces. Mam również wrażenie, że jedynym o czym od jakiegoś czasu mówi Jarosław Kaczyński  oraz jego koledzy z partii jest przejęcie władzy. Nie słyszałem wielu konkretów w jaki sposób miałoby to poprawić sytuację, natomiast słyszę "chcę rządzić", "chcę mieć władzę" itd. Ale to może tylko mi się tak wydaje.

Jeśli chodzi zaś o tytuł tego wpisu to obawiam się, że to "zjednoczenie" może okazać się końcem marzeń o wielkiej polityce dla Jarosława Gowina i Zbigniewa Ziobry. Składając swoje podpisy się na porozumieniu mogli jednocześnie wbić gwóźdź do własnej trumny politycznej.

piątek, 18 lipca 2014

MH17 jako symbol konfliktu na Ukrainie

Katastrofa samolotu malezyjskich linii lotniczych Malaysia Airlines na terytorium Ukrainy, kontrolowanym przez pro-rosyjskich separatystów pokazuje dobitnie, że uzbrajanie grup separatystycznych nie przynosi nic dobrego. Żadnej ze stron. Zaczęło się od kamizelek kuloodpornych i broni lekkiej, której obsługi można się nauczyć w kilka dni, ale tak naprawdę nauka nie była potrzebna ponieważ wśród tych ludzi są obecni byli lub obecni żołnierze. Jeśli natomiast dostarcza się zaawansowany sprzęt wojskowy przeciwlotniczy to trzeba również dostarczyć obsługę tego typu sprzętu, bo na kilkunastomiesięczne szkolenie przecież nie ma czasu. Konsekwencje za zestrzelenie samolotu pasażerskiego, niezależnie od tego czy była to pomyłka czy nie, muszą być skierowane w stronę tych, którzy dostarczyli ten sprzęt na teren obwodu Donieckiego do rąk separatystów. Tak jak karze się dorosłych sprzedających nieletnim alkohol.

Separatyści tak bardzo chcieli zestrzelić samolot transportowy, że w momencie kiedy zobaczyli jakikolwiek samolot nad "swoim" niebem, pominęli dane dotyczące jego wysokości i prędkości. Chociaż prawdę mówiąc nie chce mi się wierzyć, że separatyści byliby w stanie w ogóle uruchomić system BUK-M. Można się zastanawiać dlaczego samolot linowy znalazł się nad terytorium, na którym toczą się walki. Otóż konflikt do tej pory miał miejsce na ziemi, za wyjątkiem zestrzelenia samolotu wojskowego na wysokości ok. 6000m. Linie lotnicze dbając o koszty przelotu wyznaczają jak najkrótszą trasę, a korytarz powietrzny L980, którym przemieszczał się lot MH17 był intensywnie wykorzystywany przez inne linie lotnicze. Była to główna, a co za tym idzie jedna z najbardziej zatłoczonych, trasa powietrzna, łącząca Europę zachodnią z południową Azją. Oczywiście po fakcie przestrzeń powietrzna nad wschodnią Ukrainą została zamknięta. Czy można to było zrobić wcześniej? Jak zawsze, można było. Gdyby konflikt był poważniej traktowany przez państwa zachodniej Europy, a nie bagatelizowany tak jak do tej pory, to być może władze państw zachodnioeuropejskich przyjrzałyby się dokładniej tamtemu miejscu. Takie działania wymuszałyby jednak bardziej stanowcze rozmowy z Federacją Rosyjską, a to, jak wiemy, z gospodarczego punktu widzenia do tej pory było niemożliwe.

Tłumaczenia Władimira Putina, że Rosja nie ma nic wspólnego są nie tyle śmieszne co żałosne. Przekazywania broni separatystom nie można nazwać inaczej jak bezpośrednim udziałem w konflikcie. Niedawno słyszeliśmy wypowiedzi, że mundur rosyjskiego żołnierza właściwie można kupić w każdym sklepie. A może zestaw rakietowy BUK-M też jest do zdobycia dla każdego? Telewizja rosyjska uparcie twierdzi, że jedynymi odpowiedzialnymi są władze Ukrainy. Pełna propaganda prowadzi nawet do takich absurdów jak próba zestrzelenia rosyjskiego samolotu prezydenckiego, umyślana zmiana trasy lotu przez polskich lub ukraińskich kontrolerów lotów, czy nawet doszukuje się udziału dziennikarzy. Oczywiście w tych samych mediach zupełnie pomijane są wątki dotyczące ujawnionych rozmów miedzy separatystami i oficerami rosyjskimi. Dodatkowo stwierdzenie, że samolot znajdował się w zasięgu ukraińskich baterii rakiet przeciwlotniczych jest o tyle niepoważne, że ten samolot był w przestrzeni powietrznej Ukrainy więc oczywistym jest, że znajdował się on w zasięgu ukraińskich dział. Tak jak każdy samolot na polskim niebem znajduje się w zasięgu obrony przeciwlotniczej Rzeczpospolitej Polskiej. Nie znaczy to, że system ma na celu strącanie wszystkiego co się na niebie znajduje. Ukraińcy z kolei jednoznacznie wskazują winnych prezentując przy tym konkretne dowody w postaci nagrań tychże rozmów. Nie mniej jednak moim zdaniem są zbyt pasywni, ograniczając się do wołania o pomoc. Powinni sami inicjować działania, w końcu na ich terenie ktoś próbuje wyrwać cześć państwa. Nie mają może świetnej armii, brakuje podstawowych środków ale jednak nie są bezsilni. Świat jak zwykle w takich przypadkach ogranicza się do potępienia działań na terenie wschodniej Ukrainy i domaganiu się szybkiego przeprowadzenia międzynarodowego śledztwa.

Szczerze mówiąc od samego początku nie wyobrażałem sobie innego scenariusza niż przekazania czarnych skrzynek do Kijowa. Wszystkie rozmowy, które sugerowały, że to Moskwa ma sama zająć się śledztwem były niepoważne. Jedynym wyjściem dla Putina aby nie pogorszyć swojej sytuacji jeszcze bardziej było właśnie przekazanie rejestratorów lotu stronie ukraińskiej, zgodnie zresztą z międzynarodowym prawem. Oczywiście to przekazanie miałoby nastąpić tylko pod warunkiem otrzymania ich od separatystów, bo póki co nie ma jeszcze żadnych oficjalnych wiadomości na ten temat. Separatyści chyba tak bardzo przestraszyli się całej sytuacji, że mimo i tak słabej organizacji nie mają pojęcia co zrobić, dlatego zdecydowali się udostępnić teren międzynarodowym organizacjom. Na pomoc Kremla raczej liczyć nie mogą gdyż Putin nie może sobie pozwolić na jakiekolwiek kontakty z nimi aby nie zaognić sytuacji politycznej z zachodem.

Pozostaje jeszcze kwestia bezpośredniego przyłapania sprawców tej tragedii. Pomóc mogą w tym zapisy z satelitów wywiadowczych, które bez wątpienia znajdują się nad tym terytorium. Zresztą wywiad amerykański potwierdził odpalenie rakiety ziemia-powietrze tuż przed tragedią. Również miejsce zostało wskazane jako terytorium kontrolowane przez pro-rosyjskich separatystów. Potępienia wymaga zachowanie osób nonszalancko przeglądających prywatne rzeczy ofiar, bez żadnego poszanowania dla ciał.

wtorek, 15 lipca 2014

kreZUS w OFEnsywie

Zbliża się koniec pierwszego terminu wyboru przekazywania składek emerytalnych. Z mojej strony wybór jest prosty. Cała sprawa rozbija się co prawda tylko o 15% składki emerytalnej (2,92% wynagrodzenia), nie mniej jednak warto. Ale po kolei. Za OFE przemawia przede wszystkim:
  • dywersyfikacja inwestycji - to najważniejszy z argumentów. Mając pieniądze zarówno w funduszu i ZUS inwestujemy nasze pieniądze w dużo większą liczbę aktywów co zmniejsza szansę gwałtownej straty i daje czas na ewentualną reakcję przy oraz podnosi szansę na zysk. Każdy kto choć trochę interesuje się giełdą nie będzie miał tutaj żadnych wątpliwości
  • nastawienie na zysk - fundusze są częściami banków, które jak każdy biznes są zainteresowane zyskiem, dużym zyskiem. ZUS za pośrednictwem Funduszu Rezerwy Demograficznej inwestuje tak, aby nigdy nie stracić, problem polega na tym, że większość naszych(?) pieniędzy ulokowana jest w bezpiecznych aktywach, które dają pewny ale niewielki zysk, natomiast maksymalnie 30% może być w akcjach, obecnie jest to ok. 15%. Mało tego, są to akcje 60 spółek z GPW, więc indeks WIG jest odzwierciedleniem kondycji FRD. A ostatnio WIG nie specjalnie się ma czym pochwalić. Fundusze emerytalne w związku z zabraniem im kilkudziesięciu miliardów złotych będą inwestowały za granicą, gdzie będą miały bardziej przyjazne warunki, przy tym zabiorą swoje aktywa z GPW, osłabiając na jakiś czas. Dodatkowo inwestują one znacznie więcej w akcje, więc możliwy zwrot jest znacznie większy, oczywiście strata również, ale patrząc na wyniki OFE przeważnie są przed ZUS jeśli chodzi o stopę zwrotu
  • dziedziczenie - być może myśląc o własnej emeryturze nie zawsze zdajemy sobie sprawę, że możemy po prostu do niej nie dożyć. W takim przypadku środki z OFE są dziedziczone, w ZUS dziedziczona jest tylko ta część pieniędzy, która jest na subkoncie.
  • realne pieniądze - OFE inwestują nasze pieniądze, te które są wpłacane co miesiąc na nasz rachunek. W ZUS natomiast mamy subkonta, ale kwoty tam zapisane to właściwie tylko pewnego rodzaju obietnica, że dostaniemy je tylko kiedy, nasze dzieci i wnukowie będą je również wpłacały, co takie pewne nie jest.

Problem wyboru znika jeśli macie mniej niż 10 lat do emerytury, wtedy i tak wasze pieniądze są przekazywane do ZUS. Oczywiście można powiedzieć, że takie rozważania się bez sensu bo nikt nie jest w stanie przewidzieć co się stanie za 30, 40 lat. Może w ogóle nie będzie pieniędzy na emerytury, a może Polska będzie krajem tak bogatym, że emeryci będą milionerami. Jednak na dzień dzisiejszy wybór trzeba podjąć. Tak na prawdę nie trzeba bo rząd zdecydował, że najpierw przekazuje nasze pieniądze do ZUS, a jeśli chcemy ich część z powrotem w OFE to musimy wypełnić odpowiedni wniosek. Mało kto chodzi z własnej woli do ZUS więc znaczna większość osób sobie po prostu odpuści. Nie podoba mi się takie podejście do obywateli, mój wybór więc był po trochę podyktowany złośliwością, ale głównie argumentami wymienionymi wyżej. Zgadzam się również w tym miejscu ze sławnymi już słowami Jacka Braciaka.

Mam jeszcze jeden, może niepoważny ale jednak argument. Zadaj sobie pytanie: większe problemy miałem z bankiem czy z ZUS? Dodatkowo widzicie na co są wydawane wasze pieniądze. Banki co prawda mają piękne siedziby ale pieniądze mają też z innych działalności a ZUS tak samo piękne budynki opłaca już tylko z Waszych składek. Warto dodać jeszcze o zalanych dokumentach przez co nawet 3 miliony ludzi pracujących przed rokiem 1999 mogą mieć niższe emerytury. Dokumenty zostały zniszczone z winy pracowników ZUS oczywiście. Mój komentarz to i mój wniosek na koniec: Wybrałem OFE.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Audycja zawiera żałosne lokowania produktu

Tym razem wpis zupełnie z innej dziedziny. Kiedy oglądam jakiś program lub serial, bo najczęściej w nich występuje product placement, to nie mogę wyjść z podziwu jak można zrobić coś tak kiepskiego z czegoś co w gruncie rzeczy jest banalnie proste. Mówię niestety o polskich produkcjach telewizyjnych  i takie też będę tutaj omawiał. Kiedy jakiś produkt jest promowany to najczęściej co jakiś czas kamera wykadrowana jest na ten produkt, tak aby zajmował jak największą część ekranu. Czasami dochodzi do tego ostentacyjnie wypowiedziana nazwa w towarzystwie samych pochlebnych przymiotników. Weźmy dla przykładu programy kulinarne gdzie często promują się firmy, które i tak są popularne i każdy doskonale wie jak wygląda opakowanie ich produktów. Nie wspomnę o tym, że w przepisach jest wyraźnie zaznaczone, że dana przyprawa musi pochodzić wyłącznie od tego jednego, konkretnego producenta. Czuję wtedy, że robi się ze mnie głupka. A głupka z siebie mogę robić co najwyżej ja sam. Ale idźmy dalej. Nie dość, że przed i po programie jest wymieniony sponsor, cała załoga jest ubrana w jego logo, to jeszcze podczas dosypywania do potrawy mamy ujęcie na opakowanie przyprawy, a nie np. na jej ilość. Jako osoba, która lubi sobie od czasu do czasu coś ugotować takie rzeczy mnie, najdelikatniej mówiąc, irytują. Ja sam często łapię się na tym, że jeśli widzę jakiś interesujący produkt w telewizji to szukam na jego temat informacji. I o to właśnie chodzi.

Ideą lokowania produktu jest jego wkomponowanie w program tak, aby wyglądał na, nazwijmy to, występujący naturalnie w danej sytuacji. Również zachowania osób korzystających z tego produktu powinny być naturalne. Przytoczę przykład lokowania tego samego produktu mniej więcej w tym samym czasie w polskim talk-show oraz amerykańskim serialu. Sprawa dotyczy urządzenia do robienia gazowanych napojów, pewnie  po tych kilku słowach już każdy wie o jakie urządzenie chodzi. W polskim programie produkt był obmacany, obejrzany z każdej strony. Traktowano go jak jakąś kosmiczną technologię. Był przez pewien czas centralnym punktem programu. Nie sposób nie wspomnieć o niezliczonych ilościach zbliżeń. W serialu amerykańskim natomiast urządzenie było ulokowane sobie w kuchni w rogu między lodówką a innymi rzeczami. Dokładnie tam gdzie jej miejsce. Mało tego, nikt z tego nie korzystał, czas w jakim było widać całe urządzenie był minimalny. Produkt był obecny tylko jako jeden z wielu przedmiotów na scenie, element charakteryzacji. Oczywiście mogę być przewrażliwiony na tym punkcie i wyolbrzymiam problem bo mam do czynienia z lokowaniem właśnie w amerykańskiej telewizji. Moim zdaniem ona właśnie opanowała tą sztukę do perfekcji. To tylko jeden przykład, pokazałem go bo można porównać lokowanie tego samego produktu w tym samym okresie. Możecie mi uwierzyć na słowo, jest ich znacznie więcej.

Nie potrafię też zrozumieć dlaczego osoby decydujące się lokować swój produkt zgadzają się na to, żeby wyglądało to właśnie w ten sposób. Dla mnie jest to wyraźny przejaw kompleksów i niedowartościowania. Chodzi oczywiście o podejście w rodzaju płacę - wymagam ale czy zadaniem reklamy nie jest zachęcenie do kupna naszego produktu? Po raz kolejny przypominam, że widzowie nie są istotami głupimi. To, że coś non stop pojawia się przed naszymi oczami prędzej sprawi, że będziemy tym poirytowani niż zechcemy to mieć u siebie. Mam wrażenie, że w Polsce product placement robi się jako wstawienie tradycyjnej reklamy do programu czy serialu. Swoją drogą reklamy też najwyższych lotów nie są. "Ciekawą" reklamę ostatnim czasem zrobiło sobie Wprost, darmowy czas antenowy w większości telewizji, konferencje premiera, prezydenta, przemówienia w Sejmie, niejedna firma chciałaby promować tak swoje produkty. Kampania skuteczna, ale czy dobra? Raczej nie. Wracając jednak do tematu, w reklamie można sobie pozwolić na więcej, lokując trzeba dopasować się do aktualnej sceny. Tak swoją drogą, mimo iż nie oglądam zbyt wiele telewizji jakoś nie rzuciła mi się w oczy reklama tego sprzętu. A reklama i lokowanie powinny się świetnie uzupełniać. Po raz kolejny dostajemy lekcję jak tego nie robić. Podsumowanie: Lokowanie produktu po polsku. Czyli o tym, jak product placement wyglądać nie powinien.

Poniżej zdjęcia przedstawiające opisane różnice. Komentarz pozostawiam Wam.


Źródło: player.pl
Źródło: elderofziyon.blogspot.com
 

Sensacyjny policzek polityczny

Pewnie już domyślacie się czego będzie dotyczył ten wpis. Oczywiście słynnego już, niestety, "rękoczynu" jakiego dokonał pan europoseł Janusz Korwin-Mikke. Zaznaczam funkcję jaką ten pan pełni bo może nie każdy wie przez kogo jest reprezentowany w Parlamencie Europejskim. Tak, tak, to, że może na Kongres Nowej Prawicy nie głosowałeś nie zmienia faktu, że pan Korwin-Mikke jest Polakiem i to co robi bez wątpienia w pewnym stopniu jest kojarzone z naszym krajem. Naturalnie może być odbierany jako dziwak, takich jak on, a nawet bardziej wybijających się zachowaniem jest tam więcej. Jego zachowanie nie wzbudziło pewnie większych emocji w samym europarlamencie gdyż jego pracownicy są przyzwyczajeni do tego typu zachowań.

Polskie media zrobiły z tego natomiast aferę na niewyobrażalną skalę. Wiadomo, to się sprzeda. W końcu kto  tak naprawdę chciałby słuchać wiadomości, że panowie Korwin-Mikke i Boni podali sobie ręce. A tak jeden się poskarżył na twitterze, a drugi mówi, że jest konsekwentny i właściwie to prywatne sprawy. Czy naprawdę media nie mają o czym informować Polaków? Czy tak mało się dzieje w naszym pięknym kraju? Nie sądzę.

Trzeba jednak przyznać pewną niekonsekwencję liderowi Kongresu Nowej Prawicy. Uzasadnił on swój czyn tym, że Michał Boni obraził go publicznie i nie przeprosił. Skoro pan Janusz ma tak dobrą pamięć i wyciąga sprawy sprzed kilkunastu lat, to dlaczego nie pamięta swoich wypowiedzi na temat innych ludzi, czy nawet na temat samego Boniego w ostatnich dniach. Konsekwencja wymagałaby więc od Koriwna-Mikke wyjścia i poddania się spoliczkowaniu przez wszystkich, którzy poczuli się urażeni jego słowami, a nie zostali przeproszeni. Choć słowo przepraszam, przynajmniej z mojego punktu widzenia, rzadko daje się słyszeć z jego ust to jednak czasami się pojawia. Tak się jednak nie stanie, cała sprawa za chwilę zostanie zastąpiona inną i usłyszymy pewnie tylko o finale postępowania sądowego.

niedziela, 13 lipca 2014

Klauzula sumienia i kolejny przypadek niewiedzy

Właśnie usłyszałem z ust posła Zbigniewa Giżyńskiego z Prawa i Sprawiedliwości porównanie, które mnie zdumiało. Porównanie to miało służyć jako obrona działania prof. Chazana w ostatniej aferze na temat klauzuli sumienia. Chodziło o stwierdzenie, że Andrea Bocelli przyszedł na świat ponieważ jego matka nie zdecydowała się na aborcję, którą sugerowali jej lekarze, gdyż zdiagnozowano u jej dziecka jaskrę. Wspomniany poseł ośmieszył się jednak ponieważ, jak sam zaznaczył, to lekarze chcieli aborcji a nie matka jak w przypadku prof. Chazana. Matka dziecka mogła podjąć decyzję i tą decyzję lekarze uszanowali. Druga sprawa, że jaskra, w wyniku której Bocelli był częściowo niewidomy (wzrok stracił w wyniku wylewu w wieku 12 lat) jest jednak chorobą bez porównania mniej groźną dla życia niż stan w jakim było to biedne dziecko, które musiało się narodzić w warszawskim szpitalu. Mało tego, mimo iż uszkodzeń nerwów spowodowanych jaskrą nie da się naprawić to jednak rozwój samej choroby można hamować. W przypadku noworodka ze szpitala św. Rodziny jedyne co można było zrobić to czekać, aż umrze bo było to pewne. Wyszło więc na to, że pan poseł nie ma zupełnie pojęcia o czym mówi lub umyślnie próbuje zmieniać fakty dla swojej korzyści. Niestety jeśli chcemy przekazać komuś nasze zdanie to wypada robić to rzetelnie. Pomijam w ogóle wątek typu nie przekazania adresu innych lekarzy umożliwiających legalną aborcję, do którego był zobowiązany w takiej sytuacji prof. Chazan. 

Apeluję po raz kolejny, jeśli masz publicznie coś do powiedzenia, zastanów się, przemyśl, uzupełnij swoją wiedzę i dopiero wtedy powiedz. A jeśli jesteś funkcjonariuszem publicznym zrób to przynajmniej trzy razy.

piątek, 11 lipca 2014

Gra w numerki

Czy numer na liście wyborczej naprawdę na znaczenie? Otóż nie. Przynajmniej nie dla świadomego wyborcy. Ordynacja wyborcza jest taka, że w skrócie liczy się ilość głosów na osobę, a numer na liście nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Dlatego nie potrafię zrozumieć dlaczego niektórzy kandydaci na posłów mają taką obsesję na punkcie numeru przy swoim nazwisku. No chyba, że ma się wyborców za bezmyślnych. Jednak wyborcy są bardzo mądrzy i nie głosują z klapkami na oczy na zasadzie zagłosuję na pierwszego bo pewnie jest najważniejszy i na pewno wejdzie. Ustawianie posłów niepewnych na pierwszych miejscach sugeruje bezmyślność wyborców, którzy przychodzą do lokalu wyborczego przez przypadek i tak jak napisałem wyżej stawiają krzyżyk na pierwszą lepszą pozycję. Takich ludzi jest już jednak pomijalna ilość, co udowadnia frekwencja wyborcza. Komu nie zależy na wyborach po prostu w nich nie uczestniczy. Zamiast skupić się na szczegółach programowych skupia się na numerkach na listach. Bardzo ciekawe podejście.

Miły gest byłego premiera i dwie kolumny

fot. Krzysztof Dudzik, Alina Zienowicz
Cała sytuacja z próbą wyłamania się PSL z głosowania nad odwołaniem Ministra Spraw Wewnętrznych wbrew pozorom może w dłuższej perspektywie przynieść obecnej koalicji dużo dobrego. Już wyjaśniam dlaczego. Po pierwsze koalicja okazała się być całkiem mocna i solidna w sytuacji dużej różnicy zdań w ważnej sprawie. Okazuje się, że lojalność po 7 latach władzy nadal trwa, a nie wydaje mi się, żeby to było powszechne w świecie polityki. Ja osobiście widzę tutaj zdolność do przezwyciężania, bardzo szybkiego co ważne, konfliktów. Sam premier również pokazał się jako osoba silna, pewnie trzymająca władzę. Platforma Obywatelska jawi się nie tylko jako ten większy ale też ten, który szanuje mniejszego. Nie mamy do czynienia z tym co widzimy po stronie PiS. Tam ten większy próbuje być dyktatorem. Pod przykryciem dobra dla kraju my was przygarniemy, bo inaczej się nie dostaniecie do Parlamentu, a macie podobne poglądy do naszych więc szkoda, żeby was zabrakło. Ale po wejściu do Sejmu, z odpowiednią większością oczywiście dzięki mniejszym partiom, to już wy jako ci mniejsi nie macie nic do powiedzenia. W związku z tym akcja pod tytułem "zjednoczenie prawicy" jest farsą. Zamiast słowa zjednoczenie bardziej użyłbym słowa podporządkowanie. Tak było ostatnim razem kiedy PiS tworzył koalicję z kim tylko się dało, tak będzie i teraz. Oczywiście dla Solidarnej Polski wejście w ten układ może być jedynym sposobem na wejście do Sejmu, jednak jej politycy zbyt ambitni, w końcu założył ją były minister, nie mogą sobie pozwolić na brak decydującego głosu. Polska Razem prezentuje dokładnie taką samą sytuację, z tym, że tam, według zapewnień posła Jarosława Gowina chodzi tylko o różnice programowe. Jeśli tak to szacunek. Ale wracając do tematu, Polacy nie lubią przegranych, a PiS odniosło trzy porażki w zaledwie kilka dni. Wotum zaufania dla rządu, wotum nieufności dla rządu, odwołanie Ministra Spraw Wewnętrznych. 3-0 dla koalicji PO-PSL. Z kolei koalicja rządząca jest pewna swojej władzy co umacnia ją na pozycji lidera w Parlamencie. Na marginesie dodam tylko, że to była próba, jak napisałem w pierwszym zdaniu tego postu, przekonania posłów PSL do zmiany zdania, a nie faktyczne odwrócenie się plecami do koalicjanta. Wstrzymanie się od głosu byłego premiera odbieram pozytywnie jako skutek niepewności wobec ostatnich wydarzeń. 

Obydwie największe partie można porównać obrazowo do bloku kamienia, np. kolumny z obrazka wyżej. PiS był stabilnym, mocnym blokiem ale z biegiem czasu zaczęły od niego odchodzić kawałki, np. posłowie obecnej Solidarnej Polski, co spowodowało osłabienie i chwiejność. Teraz próbuje się te kawałki poprzyklejać aby wyglądało jak dzieło sztuki, ale jakoś nie pasują. PO natomiast wyglądało jak blok kamienia do obróbki, z którego podczas szlifowania odpadają części, np. Polska Razem, Twój Ruch ale po zakończeniu tej obróbki powstał jeden mocny blok zwieńczony drobnym dodatkiem w postaci PSL. Całość prezentuje się okazale. Myślę, że takie obrazowe porównanie obu partii jest w miarę zgodne z rzeczywistością. Zaznaczam jednak, że jest to moja prywatna opinia. 

Odwołanie do słownika

Konstruktywny (Słownik języka polskiego, PWN, sjp.pwn.pl, 11.07.2014):
1 - dający pozytywne rezultaty, wnoszący coś nowego, konkretnego
2 - zdolny do stworzenia czegoś nowego, wartościowego


Konstruktywny (Słownik wyrazów obcych, W. Kopaliński, Warszawa 1999):
1 - budujący, dodatni, twórczy

Po co ten wstęp? Otóż słuchając kilkadziesiąt razy słowa "konstruktywny" odmienianego przez wszystkie przypadki pojawiła się w mojej głowie myśl, że coś jest nie tak. Bardzo często nadużywany jakiegoś słowa kiedy go po prostu nie rozumiemy lub wydaje nam się, że go rozumiemy. Po chwili zastanowienia i krótkiej analizie okazało się, o dziwo, że coś w tym jest. Rozpatrzmy po kolei wszystkie definicje w kontekście zdania "wniosek o konstruktywne wotum nieufności". Pominę, że spotkałem się też z użytym przez autorów stwierdzeniem "konstruktywny wniosek o wotum nieufności", co według mnie z oczywistych względów (skoro samo wotum nie jest poważne to wniosek tym bardziej) jest absolutnym absurdem ale pokazuje, że trzeba uważać na słowa. Ale przechodząc do mojej analizy.

  • dający pozytywne rezultaty - plusów zmiany premiera na zaledwie kilka miesięcy raczej nie widać, sama zmiana gabinetu zajęłaby sporo czasu, nowy, "techniczny" premier nie miałby faktycznej władzy, oczywistym jest, że z tylnego siedzenia władzę sprawowałby szef partii
  • wnoszący coś nowego, konkretnego - personalnie pewnie tak, ale jeśli już chodzi o faktyczną zmianę jakości władzy, nie sądzę, a na pewno nie na lepsze, już mieliśmy do czynienia z rządami tej partii, długo nie wytrzymali, poza tym nie słyszałem żadnych konkretnych propozycji co do pomysłu na rządzenie
  • zdolny do stworzenia czegoś nowego, wartościowego - j.w.
  • budujący, dodatni, twórczy - zbudowana zostałaby co najwyżej parodia rządu, podobnie jak osiem lat temu, niczego twórczego też ani sobie nie przypominam ani nie jestem w stanie sobie wyobrazić, dla jasności twórczego w pozytywnym sensie.

Wniosek z moich przemyśleń nie jest w zasadzie żadną nowością, pomyśl dwa razy zanim coś zrobić. Znana maksyma prawda? Pokazuje to też, że zamiast na szybko zajmować się kilkoma, z góry skazanymi na porażkę sprawami, warto zająć się jedną ale za to konkretną, albo przynajmniej dobrze rokującą czy przynajmniej dającą jakąś nadzieję na wygraną. Należy oczywiście pochwalić to, że próbuje się dowodzić swoich racji, a nie poddaje bez walki. Za to mały plusik. Ale w końcu nie o własne interesy chodzi tylko o dobro państwa prawda? Nie mniej jednak nadal podtrzymuję swoje zdanie, a tym samym uważam, że składanie wniosku o wotum nieufności tuż po przegranym głosowaniu nad wotum zaufania jest groteskowe.

środa, 9 lipca 2014

Wybory i osądy

W tym komentarzu trochę o dzisiejszej debacie w Sejmie. Nie wiem za bardzo jaki był cel tych wszystkich wystąpień ale szczerze mówiąc nie spodziewałem się niczego nowego. I tak jak się domyślałem po raz kolejny zostały przedstawione te same argumenty za i przeciw obecnemu rządowi. Każdy mówił to co dla niego wygodne. Oczywiście moje zdanie się nie zmieniło i również nie sądzę aby ta debata zmieniła zdanie wyborców. Każdy kto był przekonany do tej pory do którejkolwiek partii, po dzisiejszym dniu również będzie do niej przekonany. Tak już jest w polityce, ale nie tylko w niej, że ludzie przedstawiają się z jak najlepszej strony i oczywiście nie ma w tym nic złego, tak już jest bo to pomaga przekonać innych do siebie. Nie dobre jest jednak podejście, że to co mówimy jest jedynym słusznym podejściem. Tak nie jest. Niesprawiedliwe jednak jest to, że nie przedstawia się całego obrazu sytuacji, a tylko ten jego wycinek, który jest dla nas wygodny. W związku z tym aby wypracować sobie zdanie na dany temat trzeba wysłuchać wszystkich stron i połączyć je w jedną całość. Umiejętność wypowiedzenia własnego zdania jest bardzo cenną cechą, ale często nasze zdanie tak naprawdę dostosowujemy do aktualnego samopoczucia albo co gorsza do większości. Nie zawsze jest tak, że jak każdy idzie w jedną stronę to ja też tam muszę iść. Czasami pójście w drugą stronę oznacza oczywiście zwykły protest lub chęć zrobienia komuś na złość czy też próbę afiszowania siebie jako osoby mądrzejszej. Warto jednak zatrzymać się na chwilę i przeanalizować wszystkie strony danego zagadnienia i nawet surową arytmetyką plusów i minusów opowiedzieć się po jednej ze stron. Zazwyczaj takie podejście nie przyniesie nam zawodu. Większość ludzi podchodzi do takich wyborów z jakimi mamy teraz do czynienia na zasadzie co ja z tego będę miał, co mogę stracić, jak to wyglądało w momencie gdy przy władzy była inna partia. Przykładamy do każdego pytania pewną wagę i tak naprawdę odpowiadamy sobie tylko na pytania o najwyższych wagach. Z oczywistych powodów będą to pytania, które mogą dotyczyć bezpośrednio nas. Nie zdajemy sobie jednak sprawy z tego, że o tych sprawach najczęściej możemy sami decydować niezależnie od sytuacji politycznej. Możemy jednak wybrać tych, którzy będą nas reprezentowali. Proszę też nie zapominać o tym, że krytyka przychodzi każdemu z niezwykłą łatwością, ale już argumentowanie tej krytyki nie bardzo. Mało tego, politycy krytykują ale nie potrafią podać konkretnego rozwiązania danego problemu, czyli sami również nie poradziliby sobie z danym problemem. Z drugiej strony przyznanie się do błędu też nie jest cechą powszechnie obecną w naszej klasie politycznej.

Tak na marginesie powołanie tzw. rządu technicznego, nieistniejącego w żadnym dokumencie, w celu przeprowadzenia wyborów w obawie przed manipulacjami obecnego rządu w mojej opinii wygląda zupełnie odwrotnie niż chciałaby tego opozycja. Powołajmy rząd tymczasowy, żeby przeprowadzić wybory, które będziemy nadzorowali. Osąd tego pomysłu pozostawiam Wam.

środa, 2 lipca 2014

Piłka, okrągła nie dla każdego

Piłka nożna oczywiście. Ja osobiście jako fan ligi NFL nie specjalnie fascynuje się tym spektaklem jakim są trwające właśnie mistrzostwa. Nie znaczy to, że spotkań nie oglądam. Ze względu na godziny transmisji mojego ulubionego futbolu amerykańskiego przywykłem nawet do oglądania transmisji w późnych godzinach nocnych. Mój wpis nie będzie jednak pochwałą piłki nożnej bo bez wątpienia każdy sport na pochwałę zasługuje. Zresztą piłka nożna jest najpopularniejszym sportem na Ziemi, więc nie potrzebuje kolejnego fana do pełni szczęścia. Oczywistymi zaletami meczów są np. ciekawe rozwiązania taktyczne, takie jak np. interesujące wykonanie rzutu wolnego przez Amerykanów w ostatnim spotkaniu USA z Belgią, szybkie, efektowne akcje, bramki zdobywane w ekwilibrystyczny sposób czy strzelane z dużych odległości. Są też momenty humorystyczne takie jak niezbyt udany, czy może raczej powinienem napisać przekombinowany rzut wolny w wykonaniu Niemców w spotkaniu z Algierią. Niestety moje wrażenia burzy często poziom sędziowania, a zwłaszcza fatalne, oczywiste błędy popełniane przez sędziów, którzy nie potrafią zmienić swojej decyzji nawet pomimo wyraźnego wskazania na ten błąd w powtórkach dostępnych na telebimach na stadionie. Powtórki, które oglądają dziesiątki tysięcy ludzi. Dla mnie jest to niewytłumaczlane. Ilu trzeba jeszcze pomyłek, żeby to zmienić? Pomyłek nie koniecznie obciążających sędziów ale o tym za chwilę. A może chodzi o to, że przy takiej formule jak teraz stworzone jest pole do popisu dla pewnych działań na korzyść i niekorzyść zespołów? Nie twierdzę, że jest to normą bo pewnie takie poważne uchybienia w spotkaniach na wysokim szczeblu np. mistrzowskim są rzadkie. W piłce niższych lig pewnie występuje to częściej ale to inny temat. Zapewne z roku na rok zmienia się to na korzyść sprawiedliwości. Niemniej jednak wprowadzanie specjalnych kamer sprawdzających czy na pewno padła bramka i pianek do zaznaczania linii na murawie jest śmieszne w sytuacji kiedy przedstawiane jest to w formie rewolucji jak to ma miejsce. Rewolucją byłoby wprowadzanie powtórek czy nawet challenge'y znanych z siatkówki. Można też zaadoptować powtórki na zasadach tych z ligi NFL. W skrócie chodzi o to, że drużyna ma  do dyspozycji trzy przerwy na jedną połowę przy czym dwie w trakcie meczu może zamienić na powtórkę i jeśli trener zdecyduje się na powtórkę i jest ona na korzyść to sędzie zmienia decyzję, natomiast jeśli jednak powtórka nie jest korzystna to drużyna traci jedną przerwę. Dwie udane powtórki są nagradzane dodatkową trzecią. Ale dla piłki nożnej mogłoby to być zbyt skomplikowane. Zwykłe powtórki byłyby wystarczające. Mecze trwałyby co prawda troszkę dłużej ale za to piłkarze mileliby chwilę na odpoczynek, a co za tym idzie więcej siły na efektywniejsze akcje ale przede wszystkim byłoby sprawiedliwie. Kiedyś pewnie sprawiedliwiej będzie. Mam nadzieje, że będzie to prędzej niż później. Władze światowej piłki nożnej powinny wziąć sobie głęboko do serca zmianę polityki bo czasami oglądając te wpadki sędziowskie to na prawdę wstyd jak...

Ja osobiście jeszcze na zakończenie dodam, że pomyłki sędziowskie nie koniecznie muszą być winą sędziów. Oczywiście to oni podejmują te decyzje ale mają na to często bardzo mało czasu. Powtórki pozwoliłyby im ocenić sytuację bardziej obiektywnie co wyszłoby całemu przedstawieniu tylko na dobre. Także małe usprawiedliwienie dla sędziów. Ale tylko małe gdyż to oni jako bezpośrednio odpowiedzialni za sprawiedliwość podczas meczów powinni zabiegać o zmianę sposobu sędziowania gdyż pomyłki i wstyd, który z nich wynika są kojarzone głównie na nich.

piątek, 27 czerwca 2014

Matura 2014

Od kiedy pamiętam wyniku matur są z roku na rok coraz gorsze, a same egzaminy teoretycznie łatwiejsze. Sama formuła zbliżona coraz bardziej do testu sprawia, że nawet co mniej inteligentni mogą liczyć na łut szczęścia. Co prawda wypacza to trochę końcowe wyniki ale klucz odpowiedzi na pytania otwarte również raczej nie przewiduje wszystkich możliwości odpowiedzi. Nie będę się rozpisywał na temat poziomu kształcenia bo tak naprawdę kto chce to się nauczy, a kto nie chce to nawet najlepszy nauczyciel nic nie zdziała. Zastanawiające jest to, że przy tak oczywistym i w zasadzie przewidywalnym egzaminie, bo przecież schemat co roku jest ten sam, tak wielu uczniów nie jest w stanie odpowiedzieć poprawnie na zaledwie 1/3 pytań. Co ciekawsze największą zdawalnością cieszy się język polski, który przecież wymaga przeczytana nie małej ilości lektur. A może wystarczą tylko opracowania? No cóż, z przedmiotów ścisłych nie ma opracowań, a tabelki niestety niewiele pomagają kiedy nie ma się nawet podstawowej wiedzy w tym temacie. Pod tym względem egzamin, nawet taki na zasadzie wyboru odpowiedzi spośród czterech możliwości, w jakimś stopniu weryfikuje wiedzę. Nawet biorąc pod uwagę możliwość prawidłowej odpowiedzi nie mając pojęcia na co się odpowiada. Jeśli chodzi natomiast o przedmioty językowe sprawa jest o tyle ciekawsza, że język polski jak wspomniałem można zdać nie czytając lektur ani nie pisząc zbyt wielu wypracowań. Języki obce natomiast już po prostu trzeba umieć bo inaczej po prostu nie zrozumiemy pytania lub zabraknie nam słownika.

Ktoś może powiedzieć, że analiza jakiej trzeba dokonać w zadaniach z takich przedmiotów jak matematyka czy fizyka lub chemia jest trudniejsza do opanowania ale przecież analiza wiersza też do łatwych nie należy. Powiedziałbym, że jest nawet trudniejsza, gdyż musimy wejść w umysł autora. Zaznaczę tylko, że analiza tego co autor miał na myśli owszem jest zadaniem rozwijającym umysł ale już ocenianie tego na podstawie klucza odpowiedzi jest kuriozalne gdyż każdy odbiera wiersz inaczej i nie można mu zarzucić, że tylko jedna wersja jest poprawna. Zawsze w takiej sytuacji przytaczam znany przykład z 2009 roku, gdzie autor felietonu nie udzielił poprawnych odpowiedzi analizując swój własny felieton, poprawnych oczywiście z punktu widzenia klucza. Jest także przykład publicysty oraz pisarza, którzy również mieli trudności ze zdaniem chociaż nie analizowali własnych tekstów to jednak można powiedzieć, że znali się na rzeczy. Chociaż może to też napawać optymizmem gdyż pokrętna logika mogłaby podpowiadać, że poprawnych odpowiedzi nie odpowiedzieli mistrzowie pióra. Może więc nie wszystko przed maturzystami stracone i literacki Nobel tylko na nich czeka. Oczywiście można powiedzieć, że są umysły ścisłe i humanistyczne. Z tym jak najbardziej się zgadzam, ale na pewno nie z tym, że zdecydowana większość jest humanistyczna. Logika podpowiada podział mniej więcej po połowie. Niestety system szkolnictwa chyba tego nie uwzględnia.

Nie chciałbym bym zbytnio narzekać ale można mieć wrażenie, że cała koncepcja nowej matury nie do końca została przemyślana, a co gorsza nie wyciągnięto wniosków z pierwszych lat jej stosowania. Po wprowadzeniu nowych standardów zawsze na początku mogą występować jakieś problemy, które należy oczywiście jak najszybciej wyeliminować. Jednak po tylu latach stosowania już ich zdecydowanie nie powinno być.

Etyka dziennikarska a sprawa podsłuchów

Tym co mnie bardzo irytuje w związku z ostatnią dużą aferą jest to, że tygodnik, który upublicznił, jak się okazuje nie zawsze precyzyjne, stenogramy, a następnie same nagrania, postanowił z całego zdarzenia zrobić swego rodzaju telenowelę. I tak co tydzień w poniedziałek kolejny odcinek. Rozumiem oczywiście chęć zysku, przecież prasa to też biznes, natomiast nie rozumiem dlaczego w tej, jak wszyscy mówią, niezwykle ważnej m.in. z punktu widzenia bezpieczeństwa naszego kraju sprawie, nie udostępniono wszystkich nagrań od razu. Sam tygodnik twierdzi, że ich zadaniem jest pokazywanie prawdy i z tym bez wątpienia nie można się nie zgodzić. W końcu media istnieją właściwie w celu przekazywania informacji do społeczeństwa. Inne portale informowały, trochę chyba z zazdrości, o tym, że cały nakład tygodnika wyprzedał się jak świeże bułeczki, dorabiając się niesamowicie na całym zajściu. Niewątpliwie sukces wydawcy i dziennikarzy. Z punktu widzenia biznesowego gratulacje. Smutne oczywiście jest to, że ludzi czytają prasę w zasadzie tylko kiedy jest w niej coś o czym cały kraj mówi. Również komentarze po publikacji mieszane i tak powinno być, różne punkty widzenia, różne opinie. Brakuje tylko rzeczowej dyskusji, natomiast pełno wzajemnego przerzucania winy. Staje się to już trochę nudne. Z jednej strony oburzenie, opowiadanie o układach, własnych interesach, z drugiej zamach na bezpieczeństwo kraju, a inni, że właściwie to norma. Tak na prawdę chyba nikt z nas nie myślał, że polityka to miłe uśmiechy, uściski dłoni i poklepywanie się po plecach. Tam gdzie w grę wchodzą duże pieniądze i co ważniejsze władza raczej nie może być mowy o miłych słówkach. A już na pewno nie w kraju gdzie panuje opinia iż wielu po dostaniu się na rządową posadę najpierw zabezpiecza siebie, a dopiero jak zostanie trochę czasu to może o jakiś zmianach, ustawach i wyborcach pomyśli. Czytając komentarze pod artykułami na temat świata polityki właściwie wszyscy podzielają to zdanie. Oczywiście nie znaczy to, że tak jest naprawdę. Ale skoro tak wielu ma tak złe zdanie na temat urzędników, nie tylko tych lokalnych ale też tych na najwyższych szczeblach władzy to dlaczego ta cała afera jest taka niespodziewana i zaskakująca. Przecież nagrani powiedzieli dokładnie to, co myśli wielu Polaków. Oczywiście należy podkreślić, że to oburzenie nie jest niczym dziwnym, dotyczy najwyższych urzędników państwowych, co zawsze budzi kontrowersje.

Niestety pewnie nie każdy z nas cieszy się dobrą opinią i zdajemy sobie z tego sprawę, ale dopóki nie jesteśmy obrażani prosto w oczy bądź w naszej bezpośredniej obecności to w zasadzie wszystko jest w porządku, mimo iż nawet możemy bez wątpienia wskazać kto nie darzy nas sympatią. Nie podejdziemy do tej osoby i nie powiemy "wiem, że według Ciebie jestem...". W miejsce "..." każdy może wstawić jakiekolwiek obraźliwe dla niego słowo. Sytuacja zmienia się diametralnie kiedy osobiście usłyszymy od tej osoby obraźliwą uwagę na swój temat. W przypadku tzw. afery taśmowej sytuacja jest właściwie jest dokładnie tak samo. Każdy wie ale teraz każdy usłyszał to na własne uszy. Z tego punktu widzenia więc ogólne oburzenie jest zupełnie niedorzeczne.

Chciałbym jeszcze na chwilę skupić się na samych taśmach, a właściwie na ich fragmentach. Moim zdaniem należy je traktować jako wyjęte z kontekstu, dokładnie tak, jak to powinno być przy okazji jakiegokolwiek fragmentu rozmowy czy tekstu. Oczywiście nikt nie zaprzeczył, że takie rozmowy miały miejsce, nie zmienia to jednak faktu, że całości rozmów nie znamy, a znają je tylko bezpośrednio zainteresowani. Formułowanie zatem jakichkolwiek stanowczych wniosków w takiej sytuacji nie jest zbyt profesjonalne, ociera się wręcz o amatorstwo. Jasnym jest, że każdy chce ugrać dla siebie jak najwięcej. I tak opozycja będzie poruszała wątki dla niej wygodne, oczywiście pogrążające rząd, a koalicja, dla własnego dobra, skupi się na wątku bezpieczeństwa.

Na koniec dodam, że śmieszy mnie ciągłe używanie przez polityków słowa sitwa. Non stop, kilka razy w jednym zdaniu. A przecież jest tyle synonimów. Może warto dodać na maturze z języka polskiego zadanie polegające na wypisaniu zamienników podanych słów.

czwartek, 26 czerwca 2014

Komentowanie języka w tzw. aferze podsłuchowej

Ten wpis będzie trochę hipokryzją z mojej strony gdyż mam jasne zdanie na ten temat. Komentowanie tego jakim słownikiem się ktoś posługuje podczas prywatnej rozmowy jest delikatnie mówiąc nie na miejscu i bez większego sensu. Każdy może mówić w jaki sposób chce, ponieważ jest to przeznaczone tylko i wyłącznie dla jego rozmówcy. Zaznaczam, że w tym wpisie podzielę się opinią tylko i wyłącznie na temat tych właśnie komentarzy, nie wnikając w to czego komentowane rozmowy dotyczyły.

Nie wierzę, że wszyscy, którzy wypowiadają się w tak krytyczny sposób na temat wulgarnego języka używanego na ujawnionych taśmach, w rozmowach prowadzonych nie publicznie, a do tego czasami jeszcze po alkoholu, posługują się piękną polszczyzną, wręcz poetyckim językiem. Oczywiście jest całe mnóstwo osób, które w ogóle na co dzień nie używają wulgaryzmów lub robią to tylko w chwili dużego zdenerwowania. Dla takich osób język używany na ujawnionych nagraniach z całą pewnością może być uważany jako, nazwijmy to, kontrowersyjny. W świecie polityki nie mam wątpliwości też takie osoby istnieją. W wielu jednak sytuacjach jesteśmy narażeni na język daleki od ideału. Na ulicy, w lokalach, jadąc samochodem. Bardzo często ludzie nie są w żaden sposób rozliczani z tego jakim językiem się posługują, nie wspominam nawet o szkołach, gdzie młodzi ludzie dodają sobie, wątpliwej zresztą, pewności, a autorytet nauczyciela jest w wielu przypadkach po prostu żaden. Starsi, dorośli ludzi, których zresztą ta afera dotyczy, twierdzą iż mają ważniejsze rzeczy na głowie niż stosowne dobieranie słów. Mam nadzieję, że to co chcę przekazać jest dla Ciebie jasne. Nie chcę usprawiedliwiać takich zachowań ale w pewnym sensie jesteśmy tak wychowywani, często otaczając się słowami wulgarnymi.

Politycy bardzo często w wypowiedziach publicznych muszą uważać na język jakiego używają, gdyż jako wybrańcy narodu muszą dawać swoim wyborcom również przykład, a przynajmniej tego się od nich wymaga. Często też jesteśmy świadkami wielkiego oburzenia w przypadku kiedy osoba publiczna wypowiada się w sposób wulgarny. Dlatego jestem w stanie zrozumieć, że podczas spotkań towarzyskich niektórzy zrzucają to ograniczenie i koncentrują się tylko na przekazaniu szczerej treści, którą przecież nie sposób przekazać szerszej publiczności ze względu na tzw. poprawność polityczną, a nie na jej formie. Tym bardziej, że te rozmowy wyraźnie nie były przez autorów nawet w najmniejszym stopniu rozważane do przekazania opinii publicznej. Chociaż sądząc po treści życzyłbym sobie aby taka parezja była uprawiana podczas publicznych wystąpień. Po prostu wolę proste, konkretne komunikaty. Ale miało nie być mowy o treści. Dodajmy do tego, że klasa polityczna w Polsce nie koniecznie jest odpowiednio przygotowana do sprawowania swojej funkcji, nie tylko pod kątem merytorycznym ale też retoryki właśnie. Wiele państw kształci swoich przyszłych parlamentarzystów odnośnie sztuki wypowiadania się. Słuchając wypowiedzi nawet tych publicznych mam wrażenie, że nasi politycy chcą, czy raczej muszą się tego uczyć dopiero po objęciu funkcji. Mamy oczywiście reprezentantów naszego kraju, którzy sztukę wymowy mają opanowaną w wysokim stopniu. Nie wiem czy tych polityków jest wielu czy niewielu, ale są. Od czasu do czasu można usłyszeć miłe dla ucha przemówienia czy wystąpienia. Na marginesie mogę dodać, chociaż to porównanie może nie jest odpowiednie, że pracownicy call center, nie wszyscy, tak jak politycy zresztą, w czasie pracy też starają się być mili i nas przekonać do swojego produktu, ale po odłożeniu słuchawki raczej nie chcielibyśmy usłyszeć tego co tak naprawdę o nas myśleli.

Na zakończenie małe rozczarowanie mediami, w których podczas wywiadów oraz rozmów komentujących tenże język brakowało mi wystąpień znawców języka polskiego, którzy przecież wiedzą o nim zdecydowanie więcej niż przeciętny Polak. Niestety. Oczywiście ja sam takim znawcą również nie jestem, co nie zmienia faktu, że chciałbym poznać ich opinię. Pytano o zdanie polityków, ludzi ze świata rozrywki, dziennikarzy, natomiast polonistów jakoś ciężko było zauważyć. Analizując język wypowiedzi wypadałoby zasięgnąć opinii z wielu różnych i co ważne wiarygodnych źródeł.

Wstęp

Jako pierwszy post oczywiście krótkie wyjaśnienie na temat powstania tego bloga. Jakiś czas temu, w związku z poziomem artykułów publikowanych na łamach niektórych portali informacyjnych, postanowiłem stworzyć bloga z własnymi przemyśleniami na temat aktualnych wydarzeń. Nie chodzi tylko o te polityczne, ale też sportowe, rozrywkowe, społeczne etc. Większość dostępnych artykułów jest w zasadzie bardzo lakoniczna i często wręcz kopiowana z drobnymi tylko zmianami z innych źródeł. Nie rzadko pojawia się mnóstwo artykułów dotyczących tego samego tematu, w których kilka początkowych zdań odnosi się do właściwej treści nowego tematu, natomiast reszta tekstu jest przypomnieniem całej sprawy, tylko po to aby uzyskać odpowiednią objętość. W związku z tym, iż staram się mieć własne zdanie na temat różnych wydarzeń, afer, skandali czy nawet zachowań, które nie koniecznie jest zgodne z tym co jest szeroko dostępne, pomyślałem, iż warto się nimi podzielić. Będę się analizować pod różnymi kątami komentowane wydarzenia. Z jakiego powodu blog powstał akurat teraz? Z reguły jestem dość leniwy i tak się złożyło, że akurat w ostatnich dniach skończyły mi się wymówki, które opóźniały ten start. Okazuje się jednak, że moment nie jest najgorszy bo jak się okazuje jest co komentować. Zapraszam zatem do zapoznania się z moimi własnymi komentarzami. Być może Ty też masz podobne zdanie, albo wręcz przeciwnie, zupełnie się z nim nie zgadzasz. Zawsze możesz mnie o tym poinformować w komentarzu pod wpisem.